Trochę o mnie


czwartek, 5 lutego 2015

Komplet futrzaków

Dzisiaj będzie nie tylko o koniach. Najwyższy czas przedstawić wszystkich moich milusińskich. Czymże byłaby prawdziwa stajnia i podwórko bez pieska i kotka? Jakoś tak nie pasuje... U mnie psiaków nie brakuje, a i kot też się znajdzie:) Obecnie po podwórzu biegają trzy psy i jedna kocica. Codziennie przychodzą też do mnie psiaki sąsiadów, a kiedy tylko ktoś przyjeżdża na jazdy, cała sfora psów rzuca się w radości na powitanie:)


Motylek
Najstarszym czworonogiem jest Motyl. Pospolity kundelek, który nagle pojawił się pod naszym domem w 2008 roku, w marcu. Wychudzony, głodny i bardzo wystraszony, nie pozwalał się do siebie zbliżyć na odległość mniejszą niż 2 metry. Oczka miał takie smutne, pełne lęku i cały czas kulił ogon pod siebie. Nie mogło być inaczej - Motyl został. Wynosiliśmy mu jedzenie na zewnątrz. Zaprzyjaźnił się z ówczesnymi psiakami Maxem i Maltą (o nie upomniały się już Niebieskie Łąki). Po miesiącu pozwolił się pogłaskać i w końcu podniósł ogon:) Okazał się bardzo sympatycznym, grzecznym i wdzięcznym psem. Do tej pory jest pełen radości i jako jedyny zawsze towarzyszy mi podczas jazd w teren. Niesamowite jest to, jak szybko przebiera tymi swoimi krótkimi łapkami i w skróconym galopie jest tuż za koniem! A i konie tak się do niego przyzwyczaiły, że stale oglądają się, czy Motyl biegnie, zwłaszcza, gdy wyjeżdżam w teren samotnie.
Kiedy Motylek do nas przybył, miał niespełna 2 lata - tak ocenił jego wiek weterynarz. Bardzo odważnie bronił swojego podwórka i często wdawał się w kłótnie z obcymi psami, które w okresie "godowym" schodziły się do suczek sąsiadów. Pewnego razu taka kłótnia skończyła się fatalnym pogryzieniem i Motyl wylądował na stole operacyjnym - trzeba było ratować ucho. Wówczas zapadła decyzja - koniec z takimi akcjami - kastracja. I tak od minionego lata Motylek stał się pieskiem mniej zadziornym i nie obchodzą go już spory innych psów i ich rywalizacja o piękne suczki:) Nadal dzielnie broni podwórka, informuje o przybyciu gości donośnym szczekaniem, pilnuje koni, a od grudnia pełni rolę psiego opiekuna dwójki szczeniaków, nawiasem mówiąc, swoich potomków (już ostatnich).
Psia trójka:od przodu Malta, Motyl,Max
Szczeniaki mają 3,5 miesiąca. Ich historia jest trochę smutna, bo dzień po narodzinach straciły swoją mamę - Maltę. Malta była moją ukochaną suczką,która też przybłąkała się do nas, podobnie jak Motyl, tylko dużo wcześniej. Pewnego lipcowego dnia tata przywiózł ją z pracy do domu. Plątała się zagubiona i tak przyplątała się do nóg taty i już została. Była z nami przeszło 11 lat. Praktycznie od szczenięcych lat, bo kiedy z nami zamieszkała, była na etapie wymiany mlecznych zębów. Jej ostatnia ciąża nie była planowana - uciekła z domu niepostrzeżenie, a że Motyl był w pobliżu, więc psia instynktowna miłość wzięła górę. Z tegoż połączenia urodziły się obecne szczeniaki - Malina i Miko. Poród był bardzo ciężki i skończył się cesarskim cięciem. Jednego szczeniaczka nie udało się uratować, a te dwa przeżyły cudem. Mimo usilnych starań, Malta była zbyt słaba i po operacji żyła jeszcze dobę. Głaskałam ją nieprzerwanie nim zapadła w wieczny pieski sen. Bardzo płakałam. Być może ktoś pomyśli, że przecież to tylko pies, więc po co łzy...Malta była moim psim przyjacielem. Tylu lat razem, tylu przygód, nie da się tak po prostu zapomnieć, wyrzucić z pamięci. Człowiek zżywa się ze zwierzęciem, którym się opiekuje.To przecież taka ludzko-zwierzęca przyjaźń. Nawet teraz, kiedy piszę te słowa, przypominają mi się chwile z Maltą. Nasze długie spacery, zabawy, drzemki na polanach...Zostały teraz jej dwa cudowne szczeniaki.
Malinka
Miko
Sunia, Malinka, jest bardzo do Malty podobna pod względem zachowania. Miko z kolei charakterem bardziej przypomina Motyla. Szaleją po podwórzu jak opętane, tarzają się w śniegu, badają nowe tereny i rozkosznie się bawią:) Mogłabym godzinami patrzeć na te ich beztroskie zabawy. Są takim trochę psim cudem, bo przecież jako noworodki straciły mamę, a jednak żyją. I tu należy się wielkie podziękowanie sąsiadowi, który pomógł nam uratować maluchy. Pozwolił bowiem, by jego suczka, która oszczeniła się tydzień przed Maltą, spróbowała je wykarmić.I udało się! Łatka  przyjęła szczeniaki jako swoje dzieci! Kiedy już mogły samodzielnie jeść, wróciły do nas. Rosną jak na drożdżach:) I przynoszą mi wiele radości tym swoim komicznym szczenięcym zachowaniem:)

Węszący Max
A propos piesków - był jeszcze Max. Też przybłęda. Max był ze mną najwcześniej, bo od 1995 roku. Ponieważ był moim wspaniałym pieskim towarzyszem, nie omieszkam o nim nie wspomnieć:) Rasowy jamnik, brązowy. Chodził za mną do szkoły. Ponieważ był bardzo chudy, a mnie było go bardzo żal, dokarmiałam go swoimi kanapkami. Mieszkaliśmy jeszcze wówczas w bloku, na czwartym piętrze. Długo błagałam rodziców, żebyśmy go przygarnęli. Jako dziecko, bardzo chciałam mieć psa. No i w końcu rodzice się zgodzili. Max bardzo szybko stał się ulubieńcem rodziny.Wszędzie z nami jeździł i dostarczał mnóstwa wrażeń:) Nie zawsze był grzecznym psem. Jego największą wadą była nieujarzmiona natura psa myśliwskiego - dusił sąsiadom na wsi indyki i kury. To dopiero były akcje! Na Maxa nie było sposobu. Przez pewien czas musiał nawet biegać w kagańcu, bo miałam już dosyć "świeżutkich rosołków". Na szczęście w końcu się przyzwyczaił do ptactwa domowego i przestał polować. Uwielbiał też szczekać na konie i gonić koty. To była jego ulubiona rozrywka. Miał wiele psich przygód ze względu na swój zadziorny jamniczy charakterek. Często bywał na stole operacyjnym z kolejną raną do szycia. Gdy pewnego dnia przyniosłam go nieprzytomnego z drogi po uprzedniej psiej walce o suczkę, zapadła decyzja o kastracji. Z upartego i rozbrykanego psiaka, stał się radosnym i lekko leniwym, ale wyszło mu to na zdrowie. Dożył przeszło 16 lat. Zasnął sobie spokojnie, bez bólu i cierpienia wiosną 2009 roku. 
Malta i Motyl podczas zabawy
Wychował Maltę,ucząc ją szczekania na konie, a Motyla mianował swoim następcą. Pokazał mu swoje ścieżki, po których Motylek chodzi po dziś dzień. Śmieję się, że robi obchód codzienny. Stale ta sama trasa, którą wcześniej przemierzał Max, a potem przekazał ją Motylkowi. 

Tyle o psiakach. Jest jeszcze kot, a dokładniej kotka - Warka.
Warka
 Typowo domowo-podwórkowy kociak. Pieszczocha niesamowita, ale oczywiście tylko wówczas, kiedy sama ma na to ochotę (jak na kota zresztą przystało). Jest z nami od jesieni 2009 roku. Uwielbia mruczeć i włazić w każdy kąt, w każdą dziurę. Zaliczyła już pobyt na żyrandolu, karniszu, górnych szafkach segmentu, a także na blaszanym spadzistym dachu, z którego nie mogła zejść i trzeba było ją ewakuować rzucając chodnik na dach, żeby mogła się o coś zaczepić i wrócić. Komiczna jest:) Swoje zdobycze, często jeszcze żywe, przynosi do domu i zazwyczaj puszcza wolno. Niejednokrotnie przyniosła małe węże, jaszczurki, myszki i ptaki. Przyjaźni się z Motylem i czasem razem się bawią. Rozkosznie to wygląda:) Zimę zazwyczaj spędza w domu wylegując się na ciepłym kaloryferze. A kiedy wieczorem siadam sobie w fotelu, przychodzi do mnie, mości się na kolanach i zasypia głębokim, acz czujnym kocim snem.
Miałam jeszcze dwa kocurki, brata Warki - Stronga oraz jej syna - Lecha (taka kampania piwowarska;). Ale kocury jak to kocury - przepadły. Strong, najbardziej znany koci lowelas w naszej wsi, zginął tragicznie podczas jednej ze swoich eskapad, a Lech przepadł bez wieści. Do dziś nie wiemy, co się z nim stało. To też były fajne kociaki. Miło jest tak sobie powspominać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz