Najgorsze dla jeźdźca i konia jest, wg mnie, popadanie w rutynę i wykonywanie na każdym treningu stale tych samych czynności. Koń bardzo szybko się uczy i przyzwyczaja do niezmiennej pracy, a co za tym idzie przestaje się angażować i starać. Treningi nie sprawiają mu już radości, pobada w pewien rodzaj "czynnej apatii". Doskonale zapamiętuje następujące po sobie czynności i ćwiczenia i w konsekwencji stara się jak najszybciej wszystko dobrze wykonać, bo wie, że po wykonaniu tegoż zadania, będzie miał święty spokój. Jeździec się cieszy, że koń był grzeczny, posłuszny, przejechał bezbłędnie parkur, prawidłowo się zachowywał. Szkoda tylko, że niektórzy jeźdźcy nie widzą, że koń się zwyczajnie w świecie nudzi i powtarzające się, wciąż te same treningi, nie sprawiają mu radości. A czyż nie chodzi właśnie o tę radość z każdej kolejnej jazdy? Tylko tę wzajemną radość - radość konia i jeźdźca.
Słyszałam nieraz opowieści o koniach, które "wariują" w nowym otoczeniu. O koniach, które płoszą się w terenie, ponoszą, często brykają. A przecież na maneżu są takie grzeczne, takie posłuszne i zrównoważone. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest bardzo prosta: koń, który wychodzi z codziennej rutyny, po prostu się cieszy i wykazuje swoje zainteresowanie nowym otoczeniem. To jego naturalne zachowanie. Człowiek ma tak samo, tylko w odróżnieniu od konia, nie reaguje instynktownie. Prosty przykład: przebywając w doskonale nam znanym otoczeniu zachowujemy się swobodnie, bo znamy to miejsce, wiemy jak wygląda; kiedy natomiast jedziemy lub nawet idziemy gdzieś pierwszy raz, rozglądamy się niepewnie dookoła, obserwujemy otoczenie, podziwiamy widoki, zastanawiamy się, w którą stronę iść, aby trafić do celu (w przypadku koni tym celem jest zawsze stajnia - miejsce, gdzie czują się bezpiecznie). W takiej sytuacji nie zawsze czujemy się pewnie i bezpiecznie. Ale na pewno każdy się cieszy, kiedy czeka go wymarzona podróż, kiedy może zobaczyć w końcu coś nowego, kiedy może oderwać się od codziennych spraw. Tak samo jest końmi. Wierzchowiec, który pracuje stale w tym samym miejscu, może być mocno podekscytowany wówczas, gdy czeka go wyjazd w nieznany mu świat.
Przytoczę tu pewien przykład.
Moja znajoma od wielu lat trenuje dyscyplinę ujeżdżenia. Ma swojego wierzchowca, którym bardzo dobrze się opiekuje. Koń świetnie chodzi pod siodłem, ale...tylko na dwóch maneżach. Tylko tam jest w pełni rozluźniony i posłuszny. Dlaczego? Bo te miejsca zna doskonale,przyzwyczaił się do nich i czuje się bezpiecznie. Każda zmiana miejsca powoduje, że koń się spina, ciągnie do przodu i naprawdę jest trudny w prowadzeniu. Znajoma postanowiła wyjechać na swoim wierzchowcu w teren - wrócili z niego osobno. Było to już kilka lat temu i od tamtego czasu, koń chodzi tylko na wspomnianych dwóch maneżach. Lekcja wygląda zawsze tak samo: rozprężenie, stęp, kłus, kilka kół i wolt, zatrzymania, galop, kilka kół i wolt, stęp, ustępowanie od łydki na lepszą stronę konia, łopatka do wewnątrz, kłus wyciągnięty, kilka kół, stęp kończący. Jeśli jakieś ćwiczenie nie wyjdzie, powtarzane jest dotąd, aż koń wykona w miarę poprawnie. Teraz koń wie, jaki jest schemat jazdy i świetnie się w ten schemat wpisuje. No może trochę gorzej jest, gdy wieje silny wiatr - wierzchowiec jest bardziej spięty, ale minimalnie. Na maneżu nie płoszy się, nie ciągnie, nie przyspiesza. W terenie - zmiana totalna - koń się cieszy, a jeźdźca paraliżuje strach. Oczy konia już tak mocno nie błyszczą, kiedy wychodzi na trening. Uszy ma wciąż oklapnięte. Jedyny sprzeciw, jaki czasem wyraża, to machanie ogonem na znak zbyt mocnej łydki i niezadowolenia. Ale i to robi już coraz rzadziej...Zawsze trenuje o tej samej porze, w te same dni, w tym samym schemacie, tyle samo czasu. Czyli nic nowego. Nic, co zachęcałoby konia do radości i większego zaangażowania w pracę. Rutyna. Brrr, jak dla mnie najgorsza rzecz na świecie!
Jak zatem zaplanować swój trening, żeby nie był nudny, a jednocześnie doskonalił umiejętności konia i jeźdźca? Dla mnie najlepszym rozwiązaniem jest nauka poprzez zabawę i zainteresowanie konia tym, co się wokół niego dzieje i czego się od niego wymaga. Konie to bardzo zabawowe zwierzęta. Niewiele osób tak do nich podchodzi. A szkoda, bo konie świetnie się uczą, kiedy się bawią, a owa zabawa sprawia im przyjemność. Zatem zaczynajmy:)
Jeśli tylko mamy możliwość, spróbujmy rozgrzewać konia nie na maneżu, ale w terenie. Wystarczy przejechać krótką polną drogą lub choćby objechać dookoła nasz maneż z zewnątrz. Można też kilka chwil poprowadzić konia w ręku. Pamiętać należy, aby ten pierwszy stęp był dla konia przyjemny i nie krępował jego ruchów, aby pozwolił mu się nie tylko rozgrzać, ale i rozluźnić i poczuć bezpiecznie. Nie należy od razu ściągać wodzy i jechać na mocnym kontakcie. Pozwólmy koniowi na zapoznanie się z terenem. Jeśli nie mamy możliwości rozstępowania w terenie, postarajmy się, aby stęp na maneżu też był dla konia interesujący. Zmieniajmy często kierunek jazdy, wjeżdżajmy na duże koła, zwężajmy lub skracajmy ujeżdżalnię. Dorzućmy do tego trochę zgięć - obszerne serpentyny i ósemki. Po takiej rozgrzewce swobodny kłus anglezowany, bez zmuszania konia do pracy, kiedy jeszcze się nie rozluźnił i nie jest gotowy. Niestety, widziałam jeźdźców, którzy zbierali konia na siłę, kiedy ten nie był na to jeszcze gotowy. Pamiętajmy, że na sztywnym koniu, koniu niechętnym do współpracy, nie osiągniemy wiele, a wręcz przeciwnie - możemy tylko pogłębiać błędy i popsuć nasze relacje z koniem. Polecam ćwiczenie zatrzymań i ruszań - pozwala koniowi na szybsze nabranie rozluźnienia i lepsze reagowanie na pomoce jeźdźca. W kłusie starajmy się, podobnie jak i w stępie, często zmieniać kierunki, kręcić koła i wolty, wężyki, ósemki. Zawsze należy zaczynać od obszernych, aby móc potem stopniowo zmniejszać promień kół czy zakres serpentyn. Fantastycznie jest, gdy mamy na maneżu drągi i koziołki. Z tymi elementami można zdziałać naprawdę wiele. Układać je w przeróżnych konfiguracjach - prosto, po skosie, na kołach, zmniejszać i zwiększać odległości pomiędzy nimi, a w końcu uczyć się od drąga do drąga wydłużania i skracania kroków konia. Koziołki natomiast uczą konia podnoszenia nóg. Jadąc przez przeszkodę, koń musi się na niej skupić, aby ją pokonać. I w ten właśnie sposób angażujemy naszego wierzchowca! Stawiając przed koniem kolejne zadania, wymagamy od niego skupienia, a tym pobudzamy jego zainteresowanie jazdą. Świetnie sprawdzają się też pachołki czy zwykłe opony, między którymi można przejechać slalom. Pamiętajmy tylko, aby nie na każdej jeździe wykonywać wszystkie ćwiczenia, zwłaszcza te z różnymi elementami. Jeśli koniowi coś nie wyjdzie, łatwo może się zrazić, a zbyt częste powtarzanie, znudzi go. Wykonujmy też ćwiczenia w galopie. Nie jeździjmy tylko w kółko po maneżu, ale pokręćmy wolty, pozmieniajmy tempo, np. wydłużanie galopu na długiej ścianie, skracanie na krótkiej, przejedźmy przez drągi. Jeśli mamy opanowaną lotną zmianę nogi w galopie, zmieniajmy także kierunki. I nie kończmy jazdy zaraz po galopie. Niechaj on będzie wpleciony pomiędzy dwa pozostałe chody. Często jest tak, że konie po galopie się "rozkręcają" i stają się bardziej żwawe, niekiedy nawet chcą po prostu pędzić do przodu. Nie pozwalajmy na to. Trzeba ostudzić emocje, np. poprzez przejazd przez koziołki w kłusie i w stępie. Poćwiczyć trochę przejść stęp-kłus-stęp, abyśmy mieli zawsze całkowitą kontrolę nad koniem. Jeśli uczymy się nowych elementów, takich jak zwroty, ustępowanie, przesunięcia, pozwólmy koniowi na popełnienie błędu. Nagradzajmy zawsze jego najmniejszy sukces. Nie wymagajmy od razu poprawnego wykonania ćwiczenia. I największa głupota, z którą też często się spotykam: "wykonywać dane ćwiczenie dopóty, dopóki koń zrobi je poprawnie". Totalna bzdura i męczarnia dla konia i jeźdźca. Wynikają z tego tylko wzajemne frustracje i nieporozumienia. Koń nie zawsze jest gotowy na wykonanie tego, czego żądamy! On nie musi tego umieć od razu i nauczyć się na jednej jeździe! Koniowi trzeba dać czas na przemyślenie tego, czego od niego wymagamy. To tak jakby ktoś powiedział mi teraz, że mam 5 prób na zrobienie salta w tył! Totalny nonsens! Koń nie zrobi pełnego piruetu w galopie po 10 minutach prób! Tylko się do tego zniechęci.
Wracając do niszczenia rutyny jeździeckiej - warto jest na zakończenie jazdy wyjechać w teren minimalizując nasze wymagania względem konia. Powinniśmy także pamiętać, aby pomiędzy wymagającymi treningami, znalazły się jazdy całkiem luźne i przyjemne dla konia. Wyjazd w teren jest znakomity. Koń wiele się wówczas uczy. Możemy przecież wykonywać też masę ćwiczeń. Świetnym ćwiczeniem jest jazda pomiędzy drzewami. Rozluźniamy konia i uczymy wygięć. Podjazdy pod górki, czy też zjazdy z górek wspaniale wpływają na pracę zadu i jego angażowanie w jazdę. To przecież zad jest motorkiem i hamulcem jednocześnie. Nie bójmy się wprowadzać konia do wody czy też naprowadzać go na naturalne przeszkody,które będą wymagały od konia wyższego podniesienia nóg, niekoniecznie skoku. Zmiany tempa w terenie też są istotnym ćwiczeniem. Jadąc na przejażdżkę, pamiętajmy, aby każdorazowo wybierać inną trasę. Konie bardzo szybko poznają drogi i ulegają na nich przyzwyczajeniom typu, że na danej drodze galopują, na innej kłusują, a jeszcze na innej mogą pocwałować. Powielanie schematów może z czasem stać się bardzo niebezpieczne dla jeźdźca i konia. Kiedy bowiem koń zapamięta sobie, że w trzech ostatnich terenach na danej drodze był wyciągnięty galop, w czwartym terenie już sam będzie się tego galopu domagał. Niektóre konie mogą ponieść, co jest bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla niedoświadczonych jeźdźców.
Trenując konia nie zapominajmy też o pracy z ziemi. W ten sposób nie tylko uczymy konia, ale przede wszystkim budujemy nasze relacje. Bardzo przyjemnie można też spędzić czas zabierając konia na spacer na kantarku i uwiązie. Pokazujmy naszym wierzchowcom świat i nowe otoczenie, cieszmy się razem z nimi,bawmy się wspólnie z naszym koniem! Gwarantuję moc radości i uśmiechu:) Nikt bowiem nie lubi się nudzić (no, pomijam życiowych malkontentów, he he:), a konie w szczególności!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz