Trochę o mnie


wtorek, 27 stycznia 2015

Pasja

Jako dziecko cechowała mnie niezwykła wręcz ciekawość wszystkiego. Ciekawość nowych zabaw, miejsc, smaków, widoków, uczuć. To właśnie ciekawość pchnęła mnie w koński świat. Tak, zwykła ciekawość, jak to jest jeździć na koniu. Teraz wiem, że pod tą ciekawością kryło się coś więcej. Coś, co pochłonęło mnie bez reszty i sprawiło, że konie stały się częścią mojego życia. Na początku był to przyjemny sposób spędzania czasu i poznawania nowych ludzi. Bardzo szybko sposób ten przerodził się w pasję, a jeszcze szybciej stał się nieoderwalną częścią mnie samej. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez koni!




Kiedy zdecydowałam się na uczenie innych jeździectwa, wiedziałam, że nie będzie już odwrotu. Wiedziałam, że to jest to, co naprawdę chcę robić - dzielić się z innymi tym, czego sama się nauczyłam i czego sama doświadczyłam. Podobno dobrze robi się tylko to, co się robi z sercem, a moje serce zawsze będzie przy koniach:) Kiedy z nimi przebywam, moja radość jest ogromna. Cieszę się, kiedy mogę innych wtajemniczać w ten urokliwy świat. Sama wciąż jeszcze się uczę, doskonalę swoje umiejętności, bo tego wymaga jeździectwo. Nie da się stanąć w miejscu. Po prostu nie jest to możliwe. Konie to wymagające zwierzęta. Jeździectwo to nieustanna nauka i dążenie do harmonii. Nawet najwybitniejsi jeźdźcy popełniają błędy, a co dopiero taki zwykły człowieczek jak ja, który zagłębia się w tę sztukę każdego dnia:) Jestem samoukiem. Do etapu, na którym jestem w chwili obecnej, dochodziłam sama. Pod okiem instruktorów nauczyłam się tylko podstaw. Nie miałam funduszy na pobieranie lekcji u najlepszych instruktorów czy trenerów. Nie stać mnie było na systematyczne profesjonalne treningi pod okiem wybitnych polskich trenerów, nie wspominając już o zagranicznych. To pozostawało w sferze moich marzeń. Spełniałam je dzięki literaturze i metodzie prób i błędów na moich koniach. Na początku tylko na Epi. Ona nauczyła mnie wiele. Zawsze marzyłam o zabraniu Epi do jak najlepszej stajni, żebyśmy mogły pracować pod okiem tych najlepszych nauczycieli. Ale kiedy ma się swojego konia, na pierwszy plan wysuwają się jego potrzeby i ich pełne zaspokojenie. Jedzenie, weterynarz, kowal, remont stajni.


Od czasu do czasu wybierałam się do innych stajni, żeby sprawdzić swoje bieżące umiejętności. Czasem prosiłam bardziej doświadczone koleżanki o poprowadzenie jazdy i wytknięcie błędów. Niekiedy udało mi się wybrać na profesjonalny trening. Na szczęście okazywało się, że mam predyspozycje do jazdy, nie popełniam niewybaczalnych błędów i dobrze sobie radzę w pracy z końmi. Potwierdzeniem tego było moje zaangażowanie w jeżdżeniu młodych koni i pomoc właścicielom w układaniu wierzchowców. Swoje doświadczenie nabywałam pracując przed wszystkim z moimi końmi. Niejednokrotnie bywało bardzo trudno, ale cierpliwość okazała się zbawienna:) Postanowiłam uzyskać legitymację umożliwiającą nauczanie innych tej pięknej dyscypliny rekreacji i sportu. Przyznam szczerze, że bliżej mi do rekreacji niż do sportu:) Mniej stresu, więcej spokoju i przyjemności z obcowania z koniem. Absolutnie nie neguję jeździectwa sportowego, bo to też niesie ze sobą piękne chwile i przeżycia. A jeśli jeszcze w kimś drzemie nutka rozsądnej rywalizacji, taki sport może dostarczać wiele frajdy i satysfakcji. Żal mi tylko czasem koni, które nie tworzą ze swoim jeźdźcem zgranego duetu...No ale to już inna para kaloszy.

Życie z końmi wiele mnie nauczyło. Nauczyło mnie przede wszystkim odpowiedzialności i ogromnej cierpliwości. Nauczyło mnie zupełnie innego patrzenia na świat, dostrzegania piękna w drobnostkach, piękna chwili, cieszenia się z każdej minuty spędzonej z koniem. Nie zawsze było kolorowo i radośnie. Były też łzy, chwile zwątpienia i bezsilności. Ta bezsilność jest najgorsza. Pojawiała się i złość i niemoc. Zwłaszcza wówczas, gdy coś działo się z koniem, a ja nie mogłam ulżyć mu w cierpieniu. Mimo to trwam przy koniach nieustannie. I tak już zostanie, bo to kocham. 
Pamiętam, gdy byłam jeszcze nastolatką, jak znajomi wyciągali mnie na imprezy. Oj, mieli trudne zadanie, bo mając do wyboru imprezę lub konia, zawsze wygrywał koń:) Niektórzy nie potrafili zrozumieć tego, że wolę wozić taczkami gnój, niż na przykład wylegiwać się plackiem na plaży nad pobliskim zalewem. Dla innych zapach koni był obrzydliwy, a sam koń wywoływał wielki strach. Dla mnie stajnia była drugim domem. Dzięki koniom poznałam wielu wspaniałych ludzi, z którymi znajomość przerodziła się w przyjaźń, trwającą po dziś dzień. Niektórzy porzucili swoje ówczesne zamiłowanie i o koniach już nie pamiętają. Inni wciąż rekreacyjnie jeżdżą od czasu do czasu. Ja mam konie 24 godziny na dobę:) Wspaniałe i obowiązkowe zarazem. Ale nie zamieniłabym  swojej Małej Stajenki na żadną inną! Mimo ciężkiej pracy, wielu wyrzeczeń, niekiedy braku sił i bólu, radosne rżenie koni wszystko wynagradza. Ich ufność, przyjaźń i oddanie są dla mnie bezcenne. Nie przeżywałabym tak wielu  pasjonujących chwil, gdyby nie konie. Bo to już nie tylko pasja, to moje życie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz