Trochę o mnie


poniedziałek, 15 grudnia 2014

"Cyrkowy" koń





Taki właśnie przydomek otrzymała Epi:) Dzisiejsze wydarzenie, zabawne oczywiście (jak niemalże każde w wykonaniu Epi), skłoniło mnie do napisania, a w zasadzie opisania sztuczek mojego najstarszego wierzchowca. Już na samą myśl wspomnień uśmiecham się szeroko:) No ale może od początku. Niechaj ten post nabierze radosnego wymiaru (a takowe są mi teraz potrzebne, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach z Amirą). Zatem po kolei...


Kiedy pierwszy raz ujrzałam Epi, od razu wiedziałam, że będzie moja. Ten błysk inteligencji w jej wielkich oczach po prostu z miejsca mnie zaczarował. A kiedy jeszcze z pełnym spokojem podeszłam do niej, pogłaskałam, wyklepałam, a ona całkiem przyjaźnie mnie obwąchiwała, urok został rzucony. Poprzednia właścicielka powiedziała mi, że Epi jest niezwykle spokojnym koniem w obsłudze, akceptuje siodło, nie ma w niej krzty złośliwości, a za to wielka ciekawość wszystkiego. W krótkiej charakterystyce zdążyła mi tylko napomknąć, że Epi stoi teraz w boksie na uwiązie, bo ostatnio zdarzyło jej się 2 razy wyskoczyć przez okienko i poszła sobie nad rzekę. Trochę mnie to zdziwiło, bo jak koń wzrostu 160 cm może wyskoczyć przez okienko o wymiarach mniej więcej 80 na 80 cm ? Jakoś tak puściłam tę wiadomość mimo uszu. Zresztą, w czasie, gdy była ona opowiadana, byłam już wniebowzięta, bo w końcu znalazłam swego wymarzonego wierzchowca! W niedługim jednak czasie na własnej skórze przekonałam się, co Epi potrafi. Zaczęło się zupełnie niewinnie - kilkakrotnie odpinała się z uwiązu i wychodziła ze stajni na zieloną trawkę. Nie było problemu z jej schwytaniem, posłusznie wracała do stajni. Krzywdy nikomu nie robiła. Potem Epi wychodziła ze stajni w towarzystwie - odpinała najpierw siebie, a potem otwierała boks swego przyjaciela Dortmunda. Razem spacerowali po zielonej trawce:) Właściciele stajni, w której wówczas hotelowałam Epi, nie byli tym faktem zachwyceni, bo złapać dwa konie bywało już trudniej. W końcu Epi dostała swój boks zamykany na solidną zasuwę. Skończyły się ucieczki ze stajni. Ale zaczęły z padoku. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy to właściciel stadniny rozzłoszczony zatelefonował do mnie, żebym jak najszybciej przyjechała pomóc w poszukiwaniu całego stada koni, bo moja kochana Epcia wypuściła wszystkie konie z wybiegu! A koni było blisko dwadzieścia! Rozbiegły się po polach otaczających wybieg. Na szczęście wszystkie bezpiecznie wróciły na porę wieczornego karmienia. A kto szedł na czele? Oczywiście Epi:)
Kiedy wzmocniono bramę wejściową na wybieg, Epi nie miała już wyboru - rozwaliła krótką ścianę ogrodzenia i ponownie uszczęśliwiła stado wypuszczając poza obszar pastwisk. Nie było wyboru, trzeba było zamontować elektrycznego pastucha. Niem to się stało, Epi nie wychodziła już z końmi na padok - za duże ryzyko kolejnej ucieczki.  Od tej pory każde ogrodzenie musi być wzmocnione pastuchem. Przenosząc Epi do Małej Stajenki, początkowo wierzyłam, że obejdzie się bez prądu, ale szybko przestałam się łudzić. Już Epka się o to postarała;) W miejscu początkowego stacjonowania Epi było jeszcze wiele przygód. Do łez rozbawiła mnie historia, kiedy to o zachodzie słońca Epi wraz z Dorem wybrali się na randkę do pobliskiego sklepu:)Razem z właścicielką Dortmunda śmiałyśmy się, że skoczyli sobie na piwo;) Do stajni przyprowadził je rozbawiony właściciel sklepu.


Kiedy Epi zamieszkała w obecnym miejscu, przygód komicznych było bez liku. Standardowo otwieranie boksów, bramy, a nawet wrót do stodoły. Do dziś zachodzę w głowę, jak ona to robi! Wielokrotnie ściągała pranie ze sznurka, a najbardziej upodobała sobie kolorowy ręcznik mojej mamy, z którym potrafiła biegać kłusem po podwórku, a ja śmiałam się do łez (mama początkowo trochę mniej, he he;) Ponieważ konie zawsze dreptały sobie po całym podwórzu wokół domu (fantastyczne naturalne kosiarki), więc nie obce im były podwórkowe przedmioty, w tym także zaparkowane samochody. Dla samochodów źle się kończyło spotkanie z Epi - a to poprzestawiane lusterka boczne, a to urwana wycieraczka, a ostatnio oderwała znaczek-kółeczko od mercedesa! O dziwo nigdy nie było śladów zadrapań na karoserii:)
Epka wlazła dosłownie w każdą dziurę, w każdą maleńką przestrzeń, wszystko ją niezwykle intrygowało i nadal intryguje. Potrafiła wejść do domu po schodach ( 5 stopni ), a następnie spokojnie wycofać się raczkiem. Wcisnęła się też maleńkimi drzwiami do stodoły i wskoczyła na zapole zapakowane sianem. Powyrywała kwiatki z rabatek, wyżarła marchewki prosto z działki, obskubała świeżo zasadzone świerki. Potrafi też otworzyć zamkniętą na kluczyk kłódkę! To dopiero czary!:) A przedwczoraj otworzyła bramę z dwóch zasuw i koniki poszły sobie pobiegać do lasu. Nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne:) Do tego już się nawet przyzwyczaiłam. Nie martwię się, bo wiem, że wrócą. Ta pewność jest cudowna. 
Dzisiaj Epi, oprócz koni, postanowiła wypuścić także szczeniaki. Otworzyła ich boks, a te były wielce uradowane i szalały pomiędzy końskimi kopytami. 
Taka oto jest Epi - cyrkowy konik:) Śmiać mi się chce na myśl o tych wszystkich sytuacjach i zastanawiam się, co jeszcze Epi wymyśli. Mamy z niej niezły ubaw w Stajence. Niekiedy też trochę szkód, ale nie potrafię się na nią gniewać. Tak rozkosznie wygląda w roli psotnego konika:)

1 komentarz: