Trochę o mnie


czwartek, 24 lipca 2014

Historie moich koni

EMETYKA od zawsze zwana EPI

Jest moją pierwszą klaczą. Moim Spełnionym Marzeniem. Epi urodziła się 20 maja 1995 roku, a od 10 października 1997 roku jest stale ze mną. Tego właśnie dnia kupiliśmy Epi. Wcześniej oglądałam wiele klaczy (bo byłam zdecydowana na kupno "dziewczynki":), ale dopiero Epi tak naprawdę mnie urzekła.Urzekła mnie swoim spojrzeniem, ciekawością i spokojem. I tak mnie urzeka do dziś. Wiele razem przeszłyśmy. Nie było łatwo, ba, szczerze pisząc, było nieziemsko trudno! Epi to koń z charakterem, wielka końska indywidualność. Niezwykła inteligencja i spryt. Koń bardzo wymagający.

Początkowo Epi była stacjonowana w pobliskiej stadninie koni, odległej 6 km od bloku, w którym mieszkałam. Bywałam u niej codziennie, spędzałam z nią całe popołudnia. Nic innego dla mnie nie istniało. Kiedy tylko miałam wolny czas, od razu pędziłam do stajni. Oczywiście miałam jasny warunek postawiony przez rodziców - nie wolno mi zaniedbywać szkoły i dotychczasowych obowiązków domowych. Z całych sił starałam się nie zawieść rodziców, bo przecież tylko dzięki nim spełniło się moje marzenie o posiadaniu własnego wierzchowca. Ze szkołą nie miałam najmniejszych problemów, z obowiązków domowych też się wywiązywałam bez zarzutów. Napomnę, że w domu miałam jeszcze pod swoją opieką świnkę morską i psa. Jesienią'97 doszło jeszcze jedno zwierzę - koń.
Nie było łatwo wszystkiego pogodzić. Ale tak naprawdę taka sytuacja nauczyła mnie dobrej organizacji czasu i planowania. Epi nauczyła mnie jeszcze więcej. Nauczyła mnie wielkiej cierpliwości i odpowiedzialności. Czas spędzany z nią był i jest bezcenny! To Epi zaczęła sprawiać, w taki magiczny sposób, że zawsze przy niej poprawiał mi się humor, chandra odpływała daleko, a wszelkie smutki opuszczały mnie bardzo szybko. I świat stawał się bardziej kolorowy. Niestety, nie zawsze było tak pięknie. Były momenty, kiedy nie mogłyśmy się dogadać ani zrozumieć. Były momenty trudne, zwłaszcza podczas pierwszych jazd. Epi nie była całkiem ujeżdżona, kiedy ją kupiliśmy. Akceptowała bezproblemowo siodło i ciężar jeźdźca, ale umiała chodzić tylko koń za koniem, w zastępie. Nie była nauczona jazdy samodzielnej. Wiele razy uciekała z padoku za innymi końmi, początkowo chodziła częściej do tyłu, niż do przodu. To była ciężka praca. Poznałam też wspaniałe osoby, które bardzo mi pomogły w tym czasie. Osoby bardziej doświadczone, lepiej jeżdżące ode mnie, obcujące z końmi zdecydowanie dłużej niż ja. Za tę pomoc i wsparcie jestem wszystkim niezmiernie wdzięczna!
W roku 1998 rozpoczęliśmy remont stajni w gospodarstwie po moich dziadkach. Z końcem czerwca stajnia była gotowa na przyjęcie koni, na razie na czas wakacji. I tak Epi przyjechała na Budy:)3 dni po niej zawitała w stajni Panama - klacz mojej przyjaciółki. Spędziłyśmy we cztery wspaniałe 2 wakacyjne miesiące! Przez kilka tygodni była z nami też Księżna Pani -  klacz zaprzyjaźnionej dziewczyny. Wakacje mijały cudownie, ale szybko, niestety. Z końcem wakacji wszystkie konie się rozjechały do swoich boksów...Los jednak nie pozwolił na to, aby wyremontowana stajnia zbyt długo stała pusta. 30 marca 1999 roku Epi wróciła na Budy! Wróciła razem z Gracją i jej źrebakiem - Bajką (konie znajomych). 
I tak zostało do dzisiaj. Epi jest u siebie. Gracja i Bajka zostały sprzedane jeszcze tego samego roku, z końcem lata. Epi została sama. Nie mogłam na to pozwolić i tak 28 sierpnia 1999 roku pojawiła się u nas Amira. Początkowo dzierżawiona, 8 marca 2000 roku, kupiona na stałe.


AMIRA 

Urodziła się 10 kwietnia 1998 roku. Trafiła do mnie jako młodziutka klaczka, lekko wystraszona. Bardzo szybko zaprzyjaźniły się z Epi. Stały przecież długie miesiące tylko we dwie. Poniekąd były na siebie skazane, ale naprawdę dobrze się dogadywały. Amira zaczęła we wszystkim naśladować Epi. Chodziła za nią krok w krok, podpatrywała jej zachowanie, nawet nauczyła się przy niej tarzać i niepostrzeżenie wychodzić z wybiegu lub ze stajni (obydwie same potrafiły sobie otworzyć bramki). Amira od początku była bardzo spokojną i uległą klaczą. Epi oczywiście wiodła rolę przywódczyni tego stadka. Przyszedł czas, aby Amirka zaczęła pracować pod siodłem. To było dla mnie wielkim wyzwaniem - praca z młodym koniem i ułożenie go tak, aby był koniem jak najbardziej bezpiecznym. Na szczęście się udało! Spokojem i cierpliwością dokonałyśmy z Amirą tego dzieła! Teraz Amirka jest pupilem wśród wszystkich dzieciaków. Dzieci ją uwielbiają, a i ona uwielbia dzieci. Jak na początki nauki jazdy konnej samodzielnej, jest wprost idealna. Czasem zwana Leniwcem, bo nie chce jej się wkładać zbyt dużo energii w kłusie, a niekiedy potrafi przysypiać podczas początkowych jazd:) Za to w terenie budzi się w niej dzika natura - uwielbia przewodzić zastęp i mogłaby nieustannie kłusować i galopować. Na wybiegu rządzi Epi, ale w terenie to Amira jest górą!

EGERIA 

Klacz, która jest ze mną od poczęcia, poprzez narodziny, aż do dziś. Urodziła się 13 kwietnia 2001 roku, w piątek, w dodatku był to Wielki Piątek, o godzinie 12:00. Jest córką Epi. Sama odbierałam poród i płakałam z radości, kiedy już mała Egercia pojawiła się na świecie. To było niezwykłe przeżycie! Pierwszy koń, którego wychowywałam od samego początku. Taki "mój koń". Bardzo żywa klacz, energiczna, zainteresowana dosłownie wszystkim, co się wokół niej dzieje. Bardzo towarzyska. Niekiedy  zachowuje się jak taki duży piesek - wszędzie wejdzie za człowiekiem, poszturcha nosem, zawsze rży na powitanie. Po matce odziedziczyła wielką ciekawość świata. Nigdy nie brakuje jej energii i chęci do pracy. Całe nasze szkolenie jeździeckie przebiegało bezproblemowo. To też było dla mnie wielkim wyzwaniem. Egeria ma bowiem zupełnie inny charakter niż Amira, inny niż Epi. Czasami trudno jest jej skupić uwagę na pracy, bo wszystko, co dzieje się wokół, niezwykle ją intryguje. Bardzo łatwo się rozprasza, ale kiedy już porozgląda się dookoła, w pełni rozluźni, jest cudownym wierzchowcem. Niezwykle szybka i skoczna. Teraz jeździmy zdecydowanie łagodniej, ponieważ Egeria przeszła bardzo poważną kontuzję ścięgien. Na szczęście po długiej rehabilitacji nie było przeciwwskazań, aby całkowicie wyłączyć ją z treningów.


Takie oto są historie moich klaczy, przedstawione pokrótce. Przez te lata, które z nimi jestem, bardzo dużo się wydarzyło. Dużo przygód, dużo wspaniałych chwil, ale i smutniejsze też się zdarzały. To nieuniknione. Koń jest istotą żywą. Ma prawo zachorować, źle się czuć, mieć gorszy dzień. Czas spędzony z końmi nauczył mnie już rozpoznawać, kiedy coś jest nie tak. Na szczęście takie sytuacje zdarzają się rzadko. 
Epi, Amira, Egeria - każda z nich to odrębna końska osobowość, tak w boksie, jak i pod siodłem. Do każdej trzeba podchodzić całkiem indywidualnie, nie zapominając jednak o niezmiennym języku końskiego ciała. On bowiem u wszystkich koni jest taki sam. To klucz to świetnego porozumiewania się z tym wspaniałymi zwierzętami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz