Podstawowym zabezpieczeniem jest oczywiście odpowiednia ochrona głowy. Przydają się także kamizelki chroniące kręgosłup przed niepożądanym urazem. Pisałam o tym w poście "Bezpieczny jeździec, bezpieczny koń". Wszystkie te elementy ochraniające są oczywiście nieodzowne, ale najważniejsze jest, aby każdy umiał zachować zdrowy rozsądek i trzeźwo myślał.
Są oczywiście rady, jak bezpiecznie spadać z konia, nawet można się tego uczyć, ale niestety, rzeczywistość szybko weryfikuje te teoretyczne zagadnienia. Z konia bowiem spada się najczęściej szybko, są to sekundy lub nawet ich ułamki, a w tak krótkim czasie ciężko jest pamiętać o wszystkich regułach spadania. Przytoczę je jednak, bo może kiedyś czas spowolni ;)
Podstawową zasadą bezpiecznego spadania jest samo uzmysłowienie sobie, że taka opcja może się wydarzyć. Trzeba to po prostu zaakceptować, zachować w pamięci i tyle. Absolutnie nie wolno nam o tym potencjalnym upadku myśleć za każdym razem, kiedy wsiadamy na konia! Nie! Nie myślimy o upadku, tylko cieszymy się chwilą w siodle. Przecież to takie piękne! Dlaczego nie myśleć? Ano dlatego, że myśląc o czymś, co wywołuje w nas strach, jakąś lekką obawę, zaczynamy usztywniać swoje ciało. Usztywniając ciało, wysyłamy koniowi sygnał, że coś się będzie działo. Koń takiego nieplanowanego przez nas sygnału nie rozumie, ale go czuje, więc siłą rzeczy też zaczyna myśleć, co jest grane. Myśląc w ten sposób koń się usztywnia. Usztywniony jeździec plus usztywniony koń równa się koniec przyjemnej jazdy. I tak oto zamyka się błędne koło. Od usztywnienia do usztywnienia. Z własnego doświadczenia wiem, że kiedy wtoczymy się w to "usztywnione błędne koło", nic nam już na danej jeździe nie będzie wychodzić. Morał z tego taki, że nie wolno nam myśleć o czymś, co wywołuje w nas strach.
Jak już zapanujemy nad myślami, pora panować nad ciałem. I tu znów pojawia się magiczne słowo "rozluźnienie". Swoboda ciała jeźdźca odgrywa ogromną rolę. Pozwala m.in. na opanowanie tzw. wyczucia jeździeckiego. Czując się swobodnie w siodle, jesteśmy w stanie nauczyć się prawidłowo odbierać sygnały wysyłane nam przez wierzchowca. Chodzi o tzw. czucie konia. Nie jest to sprawą łatwą, nie da się tego wytłumaczyć tylko w teorii, ale można to osiągnąć poprzez ćwiczenia, poprzez jazdę, poprzez swobodę naszego ciała. Dlaczego to rozluźnienie jest takie ważne? Dlatego, aby osiągnąć jak najlepsze porozumienie z koniem. Poza tym owo rozluźnienie odgrywa znaczącą rolę podczas spadania z konia. Kiedy mięśnie ciała nie są napięte, ciało spada swobodnie i w zdecydowanie mniejszym stopniu narażone jest na urazy poupadkowe, niż ciało, w którym każdy mięsień napina się do granic wytrzymałości. Zwykła fizjologia ludzkiego ciała. Napięty mięsień silniej odczuwa ból, niż mięsień w stanie rozluźnienia. Co zatem zrobić, aby to rozluźnienie osiągnąć? Recepta jest bardzo prosta - cieszyć się, że właśnie dosiada się wspaniałego wierzchowca:) Kiedy człowiek jest szczęśliwy i zadowolony, nie myśli o napinaniu mięśni:) Czerpmy zatem to zadowolenie z każdej jazdy!
Zdarza się czasem, zwłaszcza wśród osób zajmujących się przyuczaniem młodych koni, że trafiają na trudnego do współpracy wierzchowca. Takie osoby są częściej narażone na upadki. Cóż, wpisane w ryzyko zawodu:) Młode konie skore są do żartów, niekoniecznie wesołych w mniemaniu jeźdźca. Potrafią brykać, gwałtownie się spłoszyć, czy też chcieć uciec przed tym, co nowe i dla nich nieznane. Często przy tym usiłują wysadzić jeźdźca z siodła. O czym powinniśmy pamiętać w takich sytuacjach, kiedy wiemy już, że upadek jest nieunikniony? Pomijam rozluźnienie, bo to już oczywiste:) Kolejna ważna sprawa - wyrzucamy nogi ze strzemion i staramy się skierować spadające ciało na bok. Działając w ten sposób minimalizujemy możliwość zaklinowania się stopy w strzemieniu oraz zapobiegamy nadepnięciu przez konia. Nie zawsze się tak jednak da. Czasem spadamy przed konia lub za konia. Wówczas, jak już będziemy na ziemi, powinniśmy zasłonić rękami głowę, aby ochronić się przed ewentualnym draśnięciem przez końskie kopyta. Jest jeszcze kwestia wodzy - trzymać je za wszelką cenę, czy puszczać? Jeśli jest taka możliwość, lepiej wodze przytrzymać, bo wówczas koń nam nigdzie nie ucieknie. Pomijam sytuacje, kiedy to koń nie reaguje na pociągnięcie za wodze i zaczyna wlec jeźdźca za sobą, który to właśnie za wszelką cenę nie chce wypuścić cugli z rąk. W ten sposób nie warto się poświęcać, bo narażamy i siebie, i konia na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Dobrze wyszkolony koń, mający zaufanie do jeźdźca, zazwyczaj zatrzymuje się przy wysadzonym z siodła i zaczyna go obwąchiwać. Niektóre odejdą parę kroków i czekają na powrót nieszczęśliwca. A wiecie, że można konia nauczyć takiego zachowania? To też jest pewien rodzaj zapewnienia jeźdźcom bezpieczeństwa. Jeździec spada, koń stoi i czeka.
Kiedy już zaliczymy "glebę", nie zrywajmy się gwałtownie do wstawania. Lepiej powoli się pozbierać, upewnić, że nie ma większych obrażeń i dopiero ponownie wskakiwać na konia. Większość upadków tak właśnie wygląda. Spadam, otrzepuję się i jadę dalej. Jeśli tylko nic nie boli, możemy ruszać kończynami, nie mamy ran i mocno krwawiących zadrapań - na koń! Nie zgrywajmy jednak bohatera, gdy czujemy silny ból - lepiej wówczas poprosić opiekuna jazdy lub inną osobę o pomoc i udać się do lekarza.
Upadki z konia to rzecz naturalna. Bywają zabawne, ale i niebezpieczne. Bywają mniej lub bardziej bolesne. Bywają też głupie i niepotrzebne. Do tych ostatnich często przyczynia się bezmyślność jeźdźca. Niestety, chcąc jeździć konno, nie można wyłączać myślenia.
Życzę wszystkim spadającym, aby spadali bezpiecznie:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz